• 28 marca 2017

26. Kamptal-Klassik-Trophy – Langenlois, Austria, 26.03.2017

26. Kamptal-Klassik-Trophy – Langenlois, Austria, 26.03.2017

26. Kamptal-Klassik-Trophy – Langenlois, Austria, 26.03.2017 1024 682 Maciej Jeziorski - Trener i zawodnik kolarstwa

Zaczęło się. Właściwy sezon ruszył. Nareszcie! 🙂

Przyznam,  że pierwszy start zawsze jest dla mnie dość stresujący. Ciężko przewidzieć jak wypadnę, bo tak naprawdę ostatnie ściganie tego typu miało miejsce pół roku temu. Po 5 miesiącach przygotowań, znów staje  na linii startowej. Znów mogę  sprawdzić się w bojowych warunkach i  zobaczyć jak wygląda moja forma na tle innych zawodników.

Chyba tak jest, że im więcej pracy, serca i zaangażowania  włożyło się w te przygotowania, tym stres jest większy, chyba głównie spowodowany oczekiwaniami wobec samego siebie. Porównam to do uczenia się do jakiegoś  ważnego egzaminu, np. matury.  Jak jesteś luzak i zaczynasz naukę  kilka dni  przed, to prawdopodobnie wynik nie jest dla Ciebie  istotny i wystarczy tylko zaliczenie. Niewiele czasu poświęciłeś,  nie masz dużych oczekiwań, więc stresujesz się mniej.  Jeżeli jednak przez ostatnie miesiące mocno zakuwałeś, swój cały czas wolny spędziłeś przy książkach – wtedy masz nadzieję, że to się „opłaci”. Stawiasz sobie wyższy cel niż tylko zdać, a to wiąże się z większymi nerwami. Myślę, że coś w tym jest i można to przełożyć na każdą dziedzinę życia. Również na trenowanie i  ściganie 🙂

Kamptal-Klassik-Trophy  z różnych względów jest bardzo specyficznym wyścigiem. Przede wszystkim ma bogatą historię. W tym roku była to już 26-ta edycja tej imprezy. Biorąc pod uwagę fakt, że kolarstwo górskie XC formalnie istnieje od początku lat 90, to wyścig w Langenlois można uznać za prawdziwy klasyk. Organizatorzy wyraźnie to czują i starają się z tego zrobić duże wydarzenie. Każdy kto choć raz tam startował, co roku dostaje zaproszenie wysyłane pocztą. Co prawda jest to po prostu ulotka z harmonogramem startów, ale jednak zaadresowana do konkretnego zawodnika.  W pakiecie startowym każdy otrzymuje lokalne wino, a więc znak rozpoznawczy tego miasta i regionu. Jest również limit zawodników na ten wyścig, co samo w sobie podkreśla w pewien sposób rangę tego wydarzenia. Tu warto dodać, że pierwszy raz w historii, tegoroczna edycja dobiła do limitu 600 zawodników i to już na 3 dni przed startem. Trasa, jak przystało na klasyk,  niezmienna chyba od początku. Dwa długie podjazdy i dwa szybkie zjazdy, czyli „old school xc”. Bez żadnych kombinacji w stylu dropy, rockagardeny i inne takie przeszkody, które obecnie są już normą na większości tras xco. Bardziej to przypomina maraton, również ze względu na oznaczenie rundy. Myślę, że oszczędne taśmowanie  nie wynika z braku środków na kilka km taśmy, a właśnie z podkreślenia trochę innego charakteru tego wyścigu. Zwłaszcza, że trasa od 26 lat taka sama, więc ciężko się pogubić 😀

Foto: M. Bihounek/martinbihounek.com

Dużym plusem tych zawodów jest lokalizacja. Jak na Austrię, stosunkowo blisko od Warszawy. 700km w większości po dobrych drogach, więc podróż nie jest tak bolesna. Na miejscu zameldowałem się już w piątek, dwa dni przed ściganiem. Po sobotnim treningu na trasie, pomagałem trochę młodszym kategorią na boksie technicznym. Późne popołudnie i wieczór upłynęły już na odpoczynku w pokoju.

Niedzielny start zaplanowany był na 13:45, co pozwoliło na spokojne ogarnięcie się. Śniadanie, szykowanie bidonów, stroju, pakowanie, drugie śniadanie i wyjazd z kwatery. Wszystko w odpowiednim, spokojnym rytmie. Koło 13 standardowa rozgrzewka na rolce. 30min kręcenia, kilka przyspieszeń i można się ścigać. Ustawianie na linii według pkt UCI, których kilka mam, głównie za  zeszłoroczne Mistrzostwa Polski. Na starcie dużo mocnych zawodników, w tym kilku z TOP50 światowego rankingu. Również wielu kolegów z Polski.  Zostałem ustawiony z nr 27 na około 100 startujących, więc całkiem wysoko.

Ostatnie odliczanie, 3min, 1min, 15sek i ogień.

Na początek długi podjazd asfaltem do góry, tak na ok.5min. Wpinam się sprawnie w pedały i trzymam swojej pozycji. Idzie dobrze, dość spokojnie jadę sobie w dużej czołowej grupie. Łokcie szeroko, mam swoje miejsce, jest ok. Jakieś 500metrów do pierwszego zjazdu, teren lekko się wypłaszcza. Idzie ogień, moje nogi zupełnie stanęły. Mega dziwne uczucie, którego chyba nigdy wcześniej w takim stopniu nie doświadczyłem. W przeciągu niecałej minuty tracę kilkanaście, a może i więcej miejsc. Zaczynamy zjazd. Sznur zawodników nie pozwala na jazdę ze  swoją maksymalną prędkością, choć tragedii nie ma. Trochę zakrętów, jazda po trawie, przejazd przez boks i zaczynamy pierwsze z pięciu pełnych okrążeń. Sztywno do góry, trzymam się swojej pozycji. Aktualnie nie mam siły na wyprzedzanie. Z tyłu słyszę „puść prawą”. Oglądam się za siebie, a to mój „teammate” – Bartosz Janowski. No dobra, tego to puszczę 😀 Chwila oddechu na wypłaszczeniu i dalej góra. Staram się nie szarpać tempa, jechać równo. Nie czuje się zbyt dobrze, jakoś nie mogę dojść do siebie po tym dziwnym „odcięciu” z rundy rozjazdowej. Na płaskim terenie  „siadam” na koło, łyk z bidonu i jazda dalej. Teraz w dół – stromo i szybko. Bez żadnych trudności, ale przy dużych prędkościach łatwo o błąd. Zwłaszcza, że unoszący się kurz ogranicza trochę widoczność.

fot. Anna Gdańska

Chwila płaskiego i znów podjazd. Najdłuższy, prowadzący takimi jakby serpentynami przy winoroślach. Sporo widać, można ocenić straty do zawodników. Przed sobą mam sporo znajomych. Tuż obok mnie jedzie Krzychu Łukasik. Razem sobie cierpimy.  Wjazd na szczyt, znów lekkie wypłaszczenie i w dół.  Runda nr1 zakończona pewnie gdzieś w połowie stawki, koło 50-tego miejsca. Wszystko jeszcze bardzo blisko, więc sprawa otwarta. „Będzie noga to się wyprzedzi” – tak sobie myślę. Idzie jednak dość ciężko. Trochę takie zamulanie pod te góry jest. Nie podoba mi się, ale jadę.

Cały czas jestem w sporej grupie, trochę się tasujemy, ale nikt  konkretniej nie odjeżdża. Na zjazdach czuje się pewnie. Nowe opony Wild Racery ładnie „wgryzają się” w dość luźne, szutrowe podłoże. Na długim, miejscami stromym podjeździe też robią robotę –  koło ma dobrą przyczepność, nie buksuje. Przed wjazdem na trzecią rundę łapie bidon z żelem i cisnę dalej.

Coś niby lepiej jest, nogi tak jakby trochę fajniej się kręcą, jednak  nie przekłada się to na wyprzedzanie. Wciąż jadę w grupie w której jest też  Krzychu, choć ten jakiś  niewyżyty próbuje przyspieszać 😀 Trochę szarpie, ja lekko zostaje w tyle starając się trzymać swoje równe tempo. Tak mija trzecia  i czwarta pętla. Ostatnie kółko staram się już pojechać wszystko. Finałowy podjazd fajnie wchodzi. Został mi jeszcze zapas sił – wyprzedzam trzech zawodników. Wdrapuje się na szczyt i dokręcam na płaskim. Ostatni zjazd, kilka szybkich zakrętów po trawie, lekkie wzniesienie i finito. Starczy tej męczarni.

Czas 1h 32min 49sek, miejsce 45 – TU wyniki.

fot. Ewald Rauscher

Cóż, miejsce w piątej dyszce brzmi kiepsko i faktycznie nie jest to wynik z którego jestem zadowolony. Z drugiej strony, patrząc na straty czasowe – w zasięgu 2 min było 10-ciu   zawodników, 5min – 25-ciu zawodników. Nie są to duże różnice. Analizując to głębiej, dochodzę do wniosku, że nie jest źle.  Porównując ten start z poprzednimi początkami sezonów, wyszło przyzwoicie. Na pewno mój organizm potrzebuje kilka startów na rozkręcenie…także cierpliwie czekam na kolejne wyścigi 🙂

Warto wspomnieć o sukcesach Polaków, których w Langenlois nie brakowało. Bartek Wawak pierwszy w Elicie Mężczyzn,  Ola Podgórska szósta w Elicie Pań, Kuba Zamroźniak piąty w U23 Mężczyzn, w Juniorach pierwszy Mateusz Nieboras i szósty Stachu Nowak. W młodszych kategoriach też fajnie to wyglądało. Łącznie startowało około 50-ciu zawodników z Polski i myślę, że wypadliśmy całkiem nieźle na tle innych krajów. Może coś się u nas ruszyło? Oby.  W każdym razie, będąc zawodnikiem, któremu zależy na dobrym ściganiu w naszym kraju, bardzo cieszy mnie taka sytuacja 🙂 Mam nadzieję, że niedługo i ja pokażę coś więcej  😉

W najbliższą niedzielę pościgam się w Czechach. Co prawda prawie pod domem mam  Puchar Mazowsza, jednak z różnych przyczyn pod koniec tego tygodnia muszę być na południu Polski, więc bliżej mi do Liberca gdzie odbędzie się wyścig Jarni XC 🙂

 

Foto. okładkowe: M. Bihounek/martinbihounek.com

Dodaj komentarz