Zaraz po Lublinie ruszyłem do Polanicy Zdrój. Długi weekend majowy, super pogoda i kilka dni spędzonych w górach – coś pięknego. Udało się fajnie potrenować i pobawić na ścieżkach w Srebrnej Górze. Ogólnie bardzo sympatycznie.
Optymistycznie nastawiony po tak przyjemnej majówce, udałem się do Brna na Puchar Czech. Optymizm trwał aż do momentu rozpoczęcia naszego wyścigu, a dokładniej do piątek sekundy od sygnału startera. Wtedy usłyszałem niepokojący trzask, który swoje źródło miał gdzieś w okolicy mojego napędu. Schylając głowę w dół, miałem wątpliwą przyjemność obserwowania, jak mój łańcuch upada na ziemię. To by było na tyle ze ścigania jeśli o mnie chodzi…
Od tej pory moim głównym zmartwieniem był fakt, że za plecami miałem kilkudziesięciu rozpędzonych zawodników. Sytuacja była dość niebezpieczna i trochę „śmierdziało” kraksą. Starałem się nie robić gwałtownych ruchów, jechać rozpędem przed siebie, aż do momentu kiedy się zatrzymam. Podniosłem nawet rękę, ale w sumie nie wiem po co. Zatrzymałem się na krótkiej hopce, której rzecz jasna podjechać nie dałem rady (bez łańcucha bardzo ciężko się podjeżdża) Niestety mój postój spowodował małe zamieszanie… Bardzo przepraszam, ale to niechcący. W sumie i tak spore szczęście, że obyło się bez poważnych upadków. Po chwili wszyscy pojechali, ja zostałem.
Boks był tuż po starcie, więc sobie do niego podbiegłem. Na pomoc ruszyli rodacy – przede wszystkim Pan Sebastian Żabiński (Superior Zator) oraz sztab ludzi z KKW Whyte Nexelo Wałbrzych. Szybko pobiegłem po swój łańcuch, który leżał gdzieś zaraz za linią startową. Wręczyłem go Panu Sebastianowi, który wykonał szybką akcję likwidacji pękniętego ogniwa i założenia nowej spinki. Po chwili rower był sprawny i gotowy do jazdy. Nie pozostało nic innego, jak walczyć dalej! 🙂
Oczywiście ciężko nazwać to ściganiem. Będąc około 4 min za wszystkimi, po tego typu przygodzie, raczej ciężko o pełną mobilizację. Zacząłem nieśmiało, zastanawiając się, czy to ma jakiś sens. Po kilku minutach stwierdziłem, że jak już jadę, to ukończę ten wyścig. Kręciłem swoje, doganiając kilku zawodników. Jak zawsze miły doping czeskich kibiców „poć, poć, poć”, dodawał otuchy 🙂
Ostatecznie skończyłem jazdę po czterech rundach na 54 pozycji. TU wyniki.
Zdarza się, bywa i tak, taki jest sport.
Podziękowania dla „naszych” za pomoc na boksie technicznym!
Za tydzień kolejna szansa na dobry wyścig —> tym razem Akademickie Mistrzostwa Polski 🙂
fot. okładkowe: Pavel Křikava – fotografie
masz pecha chłopie, dobrze że dogoniłeś chociaż jakiegos ogórka!