Po Mistrzostwach Polski XCO dałem sobie tydzień luzu. Luźne przejachy i jakieś inne spokojne aktywności. Dobrze mi to zrobiło, na głowę przede wszystkim. Zeszły rok uświadomił mi, jak bardzo takie coś jest potrzebne. Wtedy dwa tygodnie po MP ścigałem się na Mistrzostwach Europy, więc siłą rzeczy trenowałem dalej bez przerwy. Nie wyszło mi to na dobre – forma zaczęła spadać, a co gorsze, już w połowie sierpnia motywacji do pracy było tak jakby mniej. Człowiek uczy się na błędach i lekcje z zeszłego roku dobrze wbiłem sobie do głowy.
Przygotowania
Po tygodniu luzu wziąłem się za treningi. Potrzebowałem jakiegoś konkretnego celu, żeby robotę wykonywać z odpowiednią starannością i motywacją. Kalendarz polskich imprez XC w sierpniu, jest bardzo ubogi. Wrzesień wygląda już znacznie lepiej, bo są aż trzy Puchary Polski XCO, w tym „wisienka na torcie” – Jelenia Góra Trophy z wysoką międzynarodową rangą HC. „W sierpniu trzeba dobrze potrenować, żeby na wrzesień noga była” – taki sobie plan nakreśliłem, niezbyt skomplikowany trzeba przyznać. MP w Maratonie całkiem dobrze mi pasowały do tego planu. Wisła jest fajna, a impreza rangi mistrzowskiej zawsze motywuje do działania! 🙂
Pierwszą część przygotowań zrobiłem u siebie w Warszawie, a następnie udałem się w góry. Jej, jaka to była ulga, taki wyjazd w góry. Nawet już nie chodzi o te góry, a bardziej o wyjazd. Oderwanie się od codziennych obowiązków, które w miejscu zamieszkania są zawsze, wnosi wiele dobrego do treningu. Mniej rzeczy do ogarnięcia —> lepsza regeneracja —> możliwość przyjęcia większego obciążenia treningowego. A góry też oczywiście spoko. Polskie góry są mega. Kwaterę miałem w Szczyrku, który sam w sobie jakoś mnie nie powala. Zdecydowanie wolę spokojniejsze miejscówki, bez tłumu turystów i bez ich aut, które próbują wszędzie wcisnąć. Całe szczęście miejscówkę miałem cichą i przyjemną, tak jakby już trochę nad Szczyrkiem. Malinowa Chata się to nazywa. Polecam.
Ostatni mocniejszy trening zrobiłem w środę, na 3 dni przed startem. Planowałem przejazd krótszego dystansu sobotniego maratonu, ale nie do końca to się udało. Właściwa trasa nie była jeszcze znana, co w mojej opinii jest trochę słabe. Dokładne poznanie terenu, po którym miałem się ścigać podczas MP, też było jednym z celów mojego wcześniejszego wyjazdu w te okolice. Niestety nie wyszło. Tak czy siak, zdążyłem nabrać respektu do tych gór. Człowiek jeździ sobie na co dzień po płaskim Mazowszu i ma prawo zapomnieć, jak to jest pokonywać ponad 30 -sto minutowe sztywne podjazdy.
Dzień Startu
Start o 11:00, czyli godzina idealna jak dla mnie. Można spokojnie wstać, zjeść, przygotować się i ruszyć do boju. Pod tym względem maratony dużo bardziej mi pasują. W zawodach XC, rzadko kiedy startujemy wcześniej niż o 15:00, co oznacza mało produktywną pierwszą połowę dnia. Nie lubię tego.
Z drugiej strony, logistyka maratonu jest już trudniejsza. Przede wszystkim ze względu na bufety, które rozstawione są w różnych miejscach. Bez dodatkowego człowieka z samochodem, który jest w stanie poświęcić połowę swojego dnia, ciężko przejechać taki maraton. Oczywiście można – bufety zapewnia również organizator, ale chcąc mieć podane szybko swoje bidony i swoje jedzenie + zapasowy sprzęt, bez własnej obsługi się nie obejdzie. Całe szczęście jakoś tak wyszło, że Tata zaplanował sobie 3-dniowy urlop właśnie w Wiśle i znalazł czas, żeby mi pomóc. Cóż za zbieg okoliczności! 😉
Całe miasteczko zawodów, wraz ze startem i metą, rozstawione zostało na rynku w Wiśle. Fajna miejscówka, co prawda trochę zawalona tłumem turystów…no ale coś za coś – kibiców przy starcie było sporo, co prawda przypadkowych, ale jednak.
Rywalizacja na trasie (69km, 2800 przewyższenia).
0 – 12km
Spokojny początek, honorowy przejazd przez rynek i ogień do góry. Pierwszy podjazd – długi, chwilami mega stromy, po asfalcie/płytach betonowych. Jadę swoje i w sumie zgodnie z planem czołowa grupka mi odjeżdża: pociąg JBG, SGR-y, Darek Batek, Michał Topór, Bartek Janowski, Krzychu Łukasik i ktoś tam jeszcze – nie chce za wszelką cenę trzymać Ich tempa. Noga jak na razie średnio się kręci, pewnie ze względu na słabą rozgrzewkę.
Sztywna końcówka i jazda w dół. Po luźnych kamieniach, dość szybko, ale z zapasem. Ryzykowne takie zjazdy -prędkości duże, podłoże niepewne. Wjazd na asfalt, lekko do góry, mijamy bufet. Łapie bidon on Taty, jazda dalej.
12 – 20km
Robi się stromo. Podłoże z luźnymi kamieniami nie ułatwia jazdy. Dobrze się czuje. Doganiam kilku zawodników. W myślach dziękuje sam sobie, że pierwszy podjazd pojechałem ze sporą rezerwą. Teraz też dość gładko wchodzi, ale inaczej być nie może. Przed nami jeszcze jakieś 3h ścigania, więc jeszcze zdąży zapiec.
Zjazd, chyba dobijam tylną oponę o kamień – dziura. Szybki postój, mleczko uszczelniające walczy, a ja staram się jak najszybciej dopompować. Coś tam się uszczelnia i jadę dalej. Znów do góry, znów stromo, znów po kamieniach. Kolejny zjazd, tym razem ciekawszy. Fajny singiel na jakimś pieszym szlaku. Wreszcie trochę zabawy. Ciśnienie z tyłu schodzi. Postój, dopompowanie, hop na rower.
20 – 32km
Znów góra. Tym razem nachylenie łagodne. Nie mam pojęcia który jadę. Dziesiąty, może piętnasty. Jakoś mnie to tak bardzo nie interesuje. Bardziej walczę z samym sobą, trasą i sprzętem niestety też…znów postój i pompowanie.
90min jazdy za nami. Teraz szybki zjazd, ostre kamienie i…dziura. Tym razem przód. Mleczko uszczelniające stara się lepić. Dopompowanie, trochę magii i jazda dalej. Sporo czasu w plecy, kilka miejsc do tyłu. Trudno. Bywa i tak.
Fragment fajnego zjazdu , trochę po ścieżce z „Enduro Trails Bielsko Biała”. Znam ten teren, jest flow, wyprzedzam.
32 – 48km
Wypłaszczenie, w bidonach pusto, ale zaraz ma być boks techniczny, więc nie panikuje. Mijam boks, nie ma mojego człowieka z bidonami…zaczynam panikować. Bardzo słabo. Kolejny bufet za 15km. Nie ma opcji, żeby dojechać tam bez picia…ale póki mogę, to jadę, bo niby co innego mam robić.
Znów góra, znów stromy podjazd. Kurcze, cholernie stromy! Przełożenie 34-50 przydało się bardzo. Mijam Michała Topora, który na moją prośbę podaje mi trochę swojego picia. Dobry to jest człowiek. Jadę dalej, czuje się całkiem ok. Kolejne 400m przewyższenia pokonuje dość sprawnie, jeszcze bez kryzysu. Po drodze ratuje mnie turystka, podając całą butelkę wody! Jej, chciałbym jej podziękować i powiedzieć, jak ważne to dla mnie było! 🙂
Zjazd. Jest stromo. Jest też dużo luźnych kamieni. Zjeżdżam wolno z myślą „tylko bez gumy”. Pod koniec już nie mam powietrza w tylnym kole….Znów postój, pompowanie i kolejne minuty w plecy.
Kolejny, przedostatni konkretny podjazd. Zaczyna się po asfalcie. Czuje, jak ucieka ciśnienie. Z przodu i z tyłu. Jest boks techniczny. Jest też Adam Starzyński, który pompką stacjonarną pompuje mi przód i tył.(Dzięki!) W międzyczasie dolewam sobie picia do bidonów.
48 – 57km
Walczę dalej, a nogi już dają pierwsze sygnały większego zmęczenia. Dogania mnie Rafał Alchimowicz z Piotrkiem Brzózką. Wjazd w teren, lewo góra, a tam ściana jakiej jeszcze nie było. Niezapomniany widok. Ciekaw jestem, czy ktoś zdołał to wyjechać. Ja nawet nie próbowałem. Krótki spacer „doprawił” nogi, a żeby była równowaga całego ciała, to na górze wziąłem się za pompowanie tylnej opony.
Jeszcze chwila jazdy pod górę, a następnie całkiem ciekawy zjazd. Kamieni mniej, obawy o złapanie kapcia mniejsze.
Nie wiem gdzie, nie wiem na czym, ale chwilę później kolejny raz przebijam przednią oponę. Mniej więcej w tym samym czasie osa żądli mnie w szyje. Odechciewa mi się wszystkiego. Przez głowę przechodzą myśli o rezygnacji z dalszej jazdy. Szybko uświadamiam sobie, że zaraz powinien być boks na którym czeka na mnie tata, więc rezygnować nie wypada. Dojeżdżam na flaku, wymiana koła, nowe bidony i zaczynam ostatni podjazd dzisiejszego dnia.
57 – 69 km
Początek spokojnie. Nogi trochę zastane po krótkiej przerwie. Znam ten podjazd i odpowiednio rozkładam siły. Wyprzedzam trzech zawodników. Stromą końcówkę udaje się pokonać w niezłym tempie. Wypłaszczenie, kilka krótkich hopek i w dół do mety. Ostatni zjazd bez większych błędów i co nietypowe – bez przebicia opony! Dojeżdżam na metę w czasie 4h 50sek, jako 19 zawodnik Open i 16 w ramach Mistrzostw Polski. TU wyniki.
Rozczarowany, ale szczęśliwy, że to koniec tej feralnej wycieczki.
Ocena
Mnóstwo defektów, ciężko powiedzieć dlaczego. Na Michelinach jeżdżę trzeci rok. Przebiłem je trzy razy w trakcie około 30 zawodów. Teraz zdołałem to zrobić na jednym maratonie. Na pewno trasa była ciężkim sprawdzianem dla opon – mnóstwo luźnych, ostrych kamieni. Moje ogumienie tym razem się nie spisało. Oczywiście nie łapać defektów, też trzeba umieć – dobór odpowiedniego ciśnienia, jazda odpowiednią linią itp. Widocznie tutaj też coś nie zagrało.
Z drugiej strony, dyspozycja była naprawdę ok. Dobrze rozłożyłem siły i bez większych kryzysów pokonałem cały dystans. To dla mnie najważniejsze. Można gdybać, jakby to wyglądało bez defektów…ale raczej nie ma to sensu. Masa innych zawodników również poległa przez problemy ze sprzętem.
Myślę, że forma jest ok i mam nadzieję, że będę mógł ją zaprezentować podczas kolejnych startów. Najbliższa szansa już w ten weekend, tym razem na Pucharze Słowacji XCO! 🙂
Fot. okładkowe: Bike Maraton
Dodaj komentarz