Kolejny rok z rzędu uciekłem na chwilę od polskiej zimy. Znów miałem okazję posiedzieć z moim teamem w Calpe. O tej miejscówce już kiedyś pisałem, więc teraz wpis trochę o czymś innym.
Tytuł powstał w mojej głowie po rozmowie z „nierowerowymi” znajomymi, oraz z najbliższą rodziną. Mówiąc o wyjeździe do Hiszpanii zazwyczaj słyszę odpowiedź w stylu „wow, super – słońce, morze, plaża – fajnie masz” Informując Mamę o pobycie w Hiszpanii słyszę „Super, to sobie tam wypoczniesz”…:D Cóż, nie ma się co dziwić. Większość osób tak właśnie sobie kojarzy wyjazd do cieplejszych krajów – urlop i pełen relaks.
Kto jeździ i trenuje, ten wie, że wygląda to trochę inaczej. Jasne, że jest słońce, plaża i morze. Również z tego korzystamy, tylko w trochę inny sposób. Słońce sprawia, że łatwiej wysiedzieć dłużej w siodle, plaża idealna na poranny rozruch, a morze do schłodzenia nóg po treningu. Taka inna forma „ smażingu i plażingu” 😀
Mam za sobą już sporo zgrupowań w „ciepłym” z różnymi ludźmi, których podejście do takiego wyjazdu są bardzo odmienne. Osoby bardziej początkujące, robią zazwyczaj ten sam błąd – chcą jeździć jak najdłużej, jak najmocniej , jak najwięcej. Zazwyczaj kończy się na czwartym dniu, gdzie już trzeba odpoczywać do końca wyjazdu. Jeżdżąc w Polsce po kilka godzin w tygodniu, ciężko o zwiększenie objętości treningów o 500% 😀 Raczej mało skuteczna metoda na podniesienie poziomu sportowego.
Osoby podchodzące bardziej profesjonalnie do tematu, tak naprawdę kontynuują swoją „robotę” wykonaną w Polsce. Oczywiście zgrupowanie zazwyczaj jest po to, żeby trochę dołożyć, zrobić więcej i zmęczyć się bardziej. Sprzyjające warunki pogodowe i brak innych obowiązków sprawiają, że łatwiej zrealizować bardziej ambitny plan.
W moim przypadku, prawdopodobnie mógłbym zrobić podobne treningi u siebie w domu. Obowiązki domowe + zajęcia na uczelni, jestem w stanie sobie ułożyć pod treningi. W Calpe jest przede wszystkim przyjemniej 🙂 Istotne znaczenie ma również dłuższy dzień , dzięki czemu można wyrobić się ze wszystkimi aktywnościami przed zmrokiem. Nasze zgrupowanie trwało 2 tygodnie, a tak dokładniej 12 pełnych dni. W skali całych przygotowań do sezonu, jest to bardzo niewiele. W 12 dni formy się nie zrobi. Fajnie jednak na chwilę uciec od zimna, zmienić otoczenie, pobyć z kogami z teamu.
Podczas wyjazdu mieliśmy również możliwość przetestowania kilku rowerów: Romet Mustang 27,5 , Romet Boreas, Romet Mustang Trail i elektryczną endurówkę ERE 500. Zrobiłem kilka treningów na Romecie Mustangu. Tereny na mtb w okolicach Calpe są naprawdę fajne – sporo kamienistych singli. Mustang nie jest rowerem z najwyższej półki, a mimo to ładnie sobie radził. Jeżdżąc na co dzień na „karbonach i xtr-ach” nie byłem nawet świadom, że aluminium i deore też fajnie jeździ. Tylko waga troszkę inna 😉
Dodatkowo pobawiłem się trochę na elektrycznym enduro. To jest dopiero fan z jazdy – pod górę nie trzeba się męczyć, a w dół idzie jak zły 😀 Wspomaganie elektryczne przy wadze rowerów enduro to fajny pomysł. W sam raz na treningi techniki 🙂
Chłopaki solidnie pojeździli również na Boreasie – do jazdy po szosach i szutrach , oraz Trailu – wzmocniony rower z trochę wygodniejszą pozycją niż typowa wyścigówka.
Dwa tygodnie minęły błyskawicznie. Mniej więcej o tak:
Trening:
-12 dni treningowych
– 51h treningów w 20-stu jednostkach treningowych, w tym: 38 h szosa, 5h siłownia, 4h mtb, 4h bieg/marszobieg + badania wydolnościowe na początku zgrupowania (kontrola wartości najważniejszych parametrów wydolnościowych, ustawienie stref wysiłkowych)
+
– 9h poranne rozruchy (12x45min) – trucht, rozciąganie dynamiczne, core, stabilizacja.
– 6h ćwiczenia rozluźniające – rolowanie, rozciąganie statyczne.
Oczywiście wszystko pod czujnym okiem (i komputerem :)) trenera, który był na miejscu. Mając plan od Adama zawsze staram się go zrobić w 100%, jednak najważniejsze są własne odczucia podczas treningów. W pewnym momencie lekko zmodyfikowaliśmy plan na rzecz dodatkowego dnia regeneracyjnego 😉 Dodam jeszcze, że na zgrupowanie pojechałem odpowiednio wypoczęty. Po powrocie też jest chwila luzu.
Jedzenie:
– owoce: 20 bananów, 6 jabłek, 3 pomarańczy
– suszone owoce: 750g rodzynek, 750g daktyli, 700g fig (do owsianki, na treningi)
– warzywa: 800g mix sałat, 5kg pomidorów, 4 średnie cukinie, 4 duże papryki,
– 1kg makaronu pełnoziarnistego
– 750g płatków owsianych
– 300g otrąb owsianych
– 2 bochenki chleba ciemnego
– 300g wafli ryżowych
– 500g batonów typu musli (ok. 20szt po 25 gram podczas treningów)
– 700g kaszy jaglanej (7 torebek po 100g)
– 200g kaszy gryczanej (2 torebki po 100g)
– 200g ryżu brązowego
– 300g pestek dyni (do sałatki idealne! :D)
– nabiał: 4kg jogurtu naturalnego (około trzech małych jogurtów dziennie), 14 jajek, 4l mleka 1,5%
– 700g ciecierzycy
– 350g soczewicy
– 1,3 kg tuńczyka (czyli tylko dwie puszki…po 650g :))
– 1kg miodu gryczanego
– 1, 2 kg dżemu (4 słoiki po 300gram, muszę chyba ograniczyć :D)
– 100g kawa rozpuszczalna (niezdrowe to, a pije niestety)
– 150g kakaa
– 900g sosu pomidorowego „tomate fruto” (mega dobry tam mają :))
– 350g pesto
– 900g oliwek zielonych
– jedna kostka gorzkiej czekolady 😀
– 1, 2 kg Olimp Isodrink (podczas treningów)
– 300g Olimp Gain bolic (po treningu)
– codzienna suplementacja: omega 3, wit. D, żelazo
Trochę przerażające ile człowiek jest w stanie zjeść i jaką organizm musi zrobić robotę żeby to „przerobić”. Taka ogólna zasada przy dużej ilości treningów – nie bawić się w jakieś sałateczki, węgle przede wszystkim! 🙂 Również na wieczór. Oczywiście warzywa też muszą być, tylko w mniejszych ilościach.
Spanie:
– zazwyczaj między 8-9h w nocy + 40min drzemki w ciągu dnia.
Sen to najlepsza regeneracja 😉
Wakacje, wakacje i po wakacjach…:) Trenujemy dalej, sezon coraz bliżej 🙂
A turrony? 🙂