Weekend spędzałem w Wałbrzychu, więc postanowiłem wystartować w lokalnym maratonie. Już prawie dwa lata nie ścigałem się w tej odmianie kolarstwa górskiego, więc sam byłem ciekaw jak to pójdzie. Start wplotłem w trochę mocniejszy okres treningowy, który mam nadzieję zaowocuje przyzwoitą formą w czerwcu 🙂
Profil trasy obiecujący – około 2 tys metrów przewyższenia na 52 km. Cały czas góra-dół, czyli dokładnie to, czego oczekuję od górskiego maratonu. Dystans dość krótki, ale to mi akurat pasowało 😉 Ruszyliśmy punktualnie o 11:00.
Długi podjazd, wychodzę na prowadzenie, podkręcam tempo. Pod koniec wzniesienia jest nas czterech: Wojtek
Co do pomyłki – nie mam pojęcia, czy ktoś jeszcze prócz mnie przestrzelił ten zakręt. Z tego co wiem, z czołówki wszyscy pojechali dobrze. Mimo wszystko uważam, że coś tam poszło nie tak i to „nie tak” nie z mojej winy. Zabrakło człowieka, który powinien mi pokazać, że mam skręcić w prawo z głównej ulicy w wąski mostek. Być może pan policjant miał to zrobić…jeśli tak, to mocno olał ten temat. Ogólnie oznakowanie całej trasy zdecydowanie na minus – mało strzałek, mało taśm. Miałem kilka takich sytuacji, gdzie musiałem się rozglądać i zastanawiać, czy na pewno jadę ok. Pewnie po części to moje przyzwyczajenie ze ścigania XC, gdzie cała runda jest w taśmie. Słyszałem jednak sporo opinii, które podzielają moje zdanie.
Żeby nie było tak pesymistycznie – cała reszta imprezy zdecydowanie na plus. Sprawne zapisy, punktualny start, całkiem fajna trasa. Podoba mi się taka bardziej kameralna atmosfera, gdzie nie zjeżdża się 1 tys+ osób. Fajnie, że zawodnik z licencją też może wystartować i ma przyznany sektor „zero”. Jak będę miał okazję, to na pewno jeszcze wystartuje w tym cyklu 🙂
Najbliższy weekend spędzam na uczelni, ale w czerwcu zapowiada się dużo fajnego ścigania 🙂
PZDR!
fot. okładkowe: foto-adamczyk.pl
Dodaj komentarz