Zawody w Wałbrzychu już od kilku lat są jedną z ciekawszych imprez XC w naszym kraju. Składa się na to: świetna trasa, wzorowa organizacja i od niedawna – międzynarodowa ranga zawodów. Okazji do zgarnięcia punktów UCI jest w Polsce niewiele, więc tym bardziej należało się tu pojawić 🙂
Do Wałbrzycha ruszyłem wyjątkowo wcześnie, bo już w Czwartek, na trzy dni przed wyścigiem. Miałem taką możliwość, więc czemu nie. Późnym popołudniem udało mi się jeszcze pojeździć po trasie. Runda jest trudna technicznie, więc chciałem sobie przypomnieć pewne fragmenty. Pomogli mi w tym „lokalersi”, których spotkałem przypadkiem w parku. Młodzi zawodnicy z KKW Superior Wałbrzych fajnie sobie trenowali, a ja mogłem podpatrzeć jak pokonuje się stromszy zjazd czy rock-gardena. Uczyć się od 12-sto latka jak się jeździ…nieźle 😉 W międzyczasie mijałem osoby, które już szykowały trasę na weekendowe wyścigi. Przypinanie oznakowania do drzew, sprzątanie i poprawianie elementów takich jak dropy, czy drewniane kładki. Osobami zaangażowanymi w to wszystko, byli również rodzice trenujących dzieci. Bardzo fajnie to wszystko wyglądało. Dziecko jeździ, rodzic pomaga, gdzieś się spotykają, rozmawiają, wspólnie spędzają czas. Mega fajne. Już na poprzednich edycjach miałem okazję podpatrzeć trochę od kulis, jak wygląda cała organizacja tych zawodów. Jest masa pracy przy zrobieniu takiego wydarzenia – przygotowanie trasy, działania promocyjne, rozstawienie miasteczka, biura zawodów itp. Większość zaangażowanych osób jest związana z klubem – trenerzy, zawodnicy, rodzice, rodzeństwo, znajomi. Mobilizacja tych ludzi i chęć do pomocy, robi ogromne wrażenie.
W Piątek przekręciłem spokojny trening po okolicznych górkach. Dla mnie, człowieka z płaskiego jak stół Mazowsza, każda jazda, nawet po najmniejszych wzniesieniach, jest dużą atrakcją 😉
Sobota – poranny trening na trasie. Po opadach deszczu zrobiło się dość ślisko, ale bez tragedii. 3 okrążenia, chwila rozjazdu i starczy. Popołudniu zapisy, mycie roweru i odpoczynek.
Niedziela – dzień wyścigu. Start dopiero o 15:00, więc zrobiłem sobie poranny rozruch w postaci lekkiej przejachy. Później luz, „carboloading”, luz i szykowanie do startu. Na 40min przed wyścigiem, w ramach rozgrzewki, wjechałem jeszcze na rundę. Dobrze jest tak sobie jeszcze raz przejechać jedno okrążenie, wczuć się w rower i „obadać” aktualne warunki. Było znacznie lepiej niż w poprzednich dniach – w miarę sucho, błota niewiele, wszystko do wyjechania.
Wskoczyłem jeszcze na rolkę, jednak nie na długo. Sędzia wyjątkowo wcześnie zaczął nas ustawiać, bo już na 20min przed startem. (zazwyczaj to jest około 10min) Wyczytywano nas według międzynarodowego rankingu UCI. Obsada bardzo solidna – z czołowych polskich zawodników, nie brakowało nikogo. Przyjechało kilku mocnych gości z zagranicy, m.in. koledzy z Czech. Fajnie, że wpadła też cała ekipa JBG-2. „Czerwony pociąg” ścigał się w sobotę na ciężkim maratonie w Polanicy Zdrój, a mimo tego zdecydowali się jeszcze na start w trudnym XC. Szacun.
Czekanie na sygnał startera mocno się wydłużało. Trochę zacząłem marznąć i dość niechętnie ściągałem z siebie cieplejsze ciuchy. Ostatnie sekundy, głębsze oddechy, 100% koncentracji…i ogień.
Na początek długa prosta po asfalcie. Zaczynam dobrze – sprawne wpięcie w spd-y, mocne obroty korbą, trzymam się „czuba”. Skręt w prawo na sporej prędkości, kawałek ścieżki brukowej , mały zjazd i prawo góra. Przed nami pierwszy dłuższy podjazd. Zaczynam koło 10miejsca i tak wjeżdżam na szczyt. Wawak, Konwa i dwóch Czechów już zdążyli zrobić niewielką przewagę. Chwila wypłaszczenia, mały skok i w dół po korzeniach. Jeszcze bez większych trudności technicznych, choć przy dużych prędkościach trzeba uważać. Nawrotka w prawo i do góry. Idzie ogień, trochę walki o zajęcie jak najlepszego miejsca przed wąskim, technicznym fragmentem rundy. Trzymam się koło 8-10pozycji. Zaczyna się zabawa – „siodło”, wjazd na drewnianą kładkę, mały drop, siodło, drewniana kładka, znów skok. Fajny odcinek dający dużo radochy z jazdy. Oczywiście radość przy maksymalnych wartościach tętna jest trochę przytłumiona…ale jest 😉 Najciekawsze jednak przed nami – legendarny rock-garden 😀 Ułożone obok siebie głazy to wizytówka tej trasy. Są dwie główne linie. Pierwsza, szybsza – na wprost z niewielką dziurą, którą trzeba przeskoczyć. Druga opcja – jazda po prawej, bardziej na około. Wolniej ale bezpieczniej, bez konieczności skakania.
Nikt z czołówki nie robi błędu. Udaje mi się wyprzedzić jednego z zawodników, wybierając szybszą linię przez środek. Dalej zjazd na sam dół i nawrotka w prawo do góry. Pokonujemy najdłuższy podjazd. Idzie nieźle, samopoczucie ok, wszystko w miarę pod kontrolą. Stawka trochę się rozciąga. Przejeżdżamy przez boks techniczny. Dalej lekko w dół i znów podjazd – sztywny, nieprzyjemny, „wchodzący w nogi”. Stawka trochę się rozciąga. Wciąż trzymam się koło ósmego miejsca.
Dół, skok, wjazd na pumptrack-a i góra. Ostatni fragment rundy to strome wzniesienie, szybki odcinek po korzeniach i szosa prowadząca do linii start/meta. Pierwsze z siedmiu okrążeń zakończone.
Samopoczucie w miarę ok, noga nieźle się kręci. Walczymy dalej. Jadę w grupce z Krzychem, Michałem Toporem i którymś z zawodników z JBG-2 (ciężko mi czasem chłopaków odróżnić, sory) Wzniesienie i skręt w lewo na trudny zjazd. Ze względów bezpieczeństwa, na pierwszym okrążeniu omijaliśmy ten fragment. Pokonywanie w dużej grupie stromego, technicznego odcinka, mogłoby się źle zakończyć.
Skupienie, dłonie na klamkach i tyłek za siodło. Zjeżdżam bez wywrotki. Teraz szybszy, płaski fragment. Znów dół, góra i wjazd na techniczny fragment. Skok, przejazd przez alejkę, pora na rockgardena. Jadę swoją linią, którą pokonałem bez problemów kilkanaście razy…aż do tego momentu. Przednie koło nie do końca pojechało tam gdzie chciałem – uślizg, próbuję wyratować, jednak nic z tego. Upadam, całe szczęście już za kamieniami. Szybko wstaje, chce jechać dalej, ale mostek jest do prostowania. Prostuje, wsiadam na rower, znów coś nie tak. Czuje luz w bucie, więc sięgam ręką żeby dopiąć klamrę. Jak się okazuje – klamry brak…no słabo. Nie ma czasu na szukanie i naprawianie. Podczas wywrotki wyprzedziło mnie już kilku zawodników. Zjeżdżam w dół, skręt w prawo na najdłuższy podjazd. Jadę wolno, staram się dojść do siebie. Mija mnie Rafał Hebisz i ktoś jeszcze. Jakoś odechciało mi się ścigać. Jestem trochę obolały, but luźny…w głowie pojawia się myśl o zejściu z trasy. Ciężko w takiej chwili znaleźć motywację do ścigania. Wtaczam się pod górę, dojeżdżam do boksu technicznego. Tam, zupełnie niespodziewanie, Pan Sebastian Żabiński trzyma w ręku mają klamrę i zadaje pytanie, czy próbujemy ją założyć. Zatrzymuje się, jednak bez większej nadziei, że da się to naprawić. Minęło może 10sekund, klamra na miejscu, but zaciśnięty – jadę dalej. Jestem trochę w szoku. Wszystko tak szybko się zadziało, że nie zdążyłem tego ogarnąć.
Stromo do góry, dół, skok, pumptrack i podjazd. Ciężko się jedzie. Nogi zupełnie wybite z rytmu. Mijam linię start/meta i zaczynam kolejne, trzecie okrążenie. Dopiero trzecie . Powoli uświadamiam sobie, że można jeszcze powalczyć. Tak naprawdę to dopiero początek wyścigu. Na kolejnych pięciu rundach mogę sporo odrobić. Wbijam to sobie do głowy i cisnę dalej.
Runda 3 i 4 to taka równa, średnia jazda. Bardziej dochodzenie do siebie niż ściganie.
5 pętla – idzie już lepiej. Doganiam Rafała Hebisza, zbliżam się do kolejnych zawodników. Rock-gardena jadę tą samą linią co wcześniej. Innej opcji nie ćwiczyłem, więc nie kombinuje. Wychodzi ok. Na długim podjeździe widzę przed sobą kilku zawodników z JBG2. Wraca dobre samopoczucie , wyprzedzam, odrabiam straty.
Zjazd na asfalt, łapie bidon z boksu, jem żela i cisnę dalej. Zaczynam rundę nr.6. Trener podaje info, że zbliżam się do kolejnych zawodników. Fajnie, motywuje mnie to. Organizm już tak jakby zapomniał o wywrotce, głowa też zupełnie inaczej nastawiona. Wyprzedam Michała Topora i wjeżdżam na ostatnie okrążenie
W nogach już prawie 1h 30min ścigania. Podjazdy wchodzą ciężej, ale jeszcze bez tragedii. Widok Krzycha jakieś 20-30sekund przede mną, mobilizuje mnie do jazdy „w trupa” 🙂 Cisnę w korby jeszcze z nadzieją, że uda się wskoczyć pozycję wyżej. Rock-garden, długi podjazd, lekko w dół i stromizna na sam szczyt. Krzysiek nie daje za wygraną i utrzymuje kilkanaście sekund przewagi. Ostatni fragment, zjazd na asfalt i finito. Ostatecznie zajmuję 11 miejsce z czasem 1h 39min. Wygrywa Bartek Wawak, drugi Marek Konwa, trzeci Czech – Jan Nesvadba. TU wyniki.
Uczucia po wyścigu mieszane – wściekłość i satysfakcja. Z jednej strony błąd, upadek, problemy techniczne, a z drugiej – dobre samopoczucie, przyzwoity początek i mocna końcówka. Pomimo wywrotki, ogólne wrażenia pozytywne. Wygląda na to, że dyspozycja jest na dobrym poziomie. Może następnym razem nie wywrócę się i wtedy wyjdzie lepiej 😉
Gratulację dla organizatorów – było PRO. Wszystko przygotowane na wysokim poziomie
Na koniec podziękowania dla Pana Sebastiana Żabińskiego z teamu Superior Zator, za błyskawiczną naprawę mojego buta. Warto wspomnieć, że do końca rywalizowałem z zawodnikiem tej ekipy – Michałem Toporem, więc tym bardziej należą się słowa uznania za zachowanie fair play.
Dzięki dla Warszawskiego Klubu Kolarskiego, za pomoc na boksie technicznym, podawanie żeli i bidonów. Dzięki dla trenera Adama za obecność, pomoc, wsparcie i opiekę. Jak zawsze dziękuję za doping przy trasie – fajnie się jedzie słysząc co jakiś czas „dawaj Jezior” 🙂 No…i jeszcze bym zapomniał – dzięki Radosław Rękawek za pożyczenie amora. Chyba jest cały…:D
W najbliższy weekend będę bronił tytułu Akademickiego Mistrza Polski. Tym razem w Chorzowie. Powalczymy 🙂
foto okładkowe: fotosa.pl
Dodaj komentarz