Nove Mesto na Morave – niewielka miejscowość w Czechach, w której od kilku lat odbywa się jedna z największych imprez XC na świecie. W zeszłym roku zorganizowano tu Mistrzostwa Świata, a tym razem przeprowadzono pierwszą edycję Pucharu Świata 2017.
Miałem okazję startować w tym miejscu dwa razy w kategorii poniżej 23lat: Rok 2013 – zakończyłem gumą zaraz po starcie, rok 2014 – miejsce 92. Przygotowując się do obecnego sezonu, gdzieś po cichu planowałem ten start. „Będzie noga, to pojadę” – tak sobie myślałem. W ostatnich wyścigach trochę brakowało szczęścia, ale forma była ok. Po Wałbrzychu zadecydowałem, że chce pojechać do Czech i zadebiutować na Pucharze Świata w kategorii Elity Mężczyzn.
Wzięcie udziału w takiej imprezie to nie takie „hop siup”. Nie należąc do teamu UCI, trzeba się zgłosić przez Polski Związek Kolarski. Zgodę na start musi wyrazić trener kadry i dyrektor sportowy. W przypadku pozytywnej opinii, PZKol wysyła zgłoszenie i przesyła potwierdzenie. Jeżeli ma się mniej niż 20pkt w międzynarodowym rankingu UCI, to jest obowiązek startu w ciuchach kadrowych. Większa ilość upoważnia do startu w stroju klubowym. W moim przypadku cała procedura przebiegła bardzo sprawnie. Zostałem zgłoszony bez problemów i mogłem stanąć na starcie w barwach Romet Factory Team-u 🙂
Do Czech przyjechałem w czwartek wieczorem. W Piątek rano zapisy. 80 euro wpisowego trochę boli. To „nieco” więcej niż 16zł za Puchar Polski, no ale…widocznie wpisowe rośnie wprost proporcjonalnie do wielkości imprezy 🙂 Po załatwieniu formalności jazda na oficjalny trening. Oczywiście z numerkiem na kierownicy – bez niego nie można wjechać na rundę . Według opinii wielu zawodników, trasa w Novym Mescie to nr.1 na świecie. Trudna technicznie i fizycznie, a jednocześnie sprawiająca dużo frajdy. Połączenie świetnego, naturalnego terenu z idealnie przygotowanymi, sztucznymi przeszkodami. Korzenie są prawie wszędzie – na zjazdach, podjazdach, również na płaskich fragmentach. Rock-gardeny zrobione w sposób bardzo przemyślany – nie za trudne, nie za łatwe, z kilkoma liniami przejazdu do wyboru. Do tego bandy na zakrętach, drewniane kładki i kilka hopek. Podczas treningu zrobiłem sobie trzy rundy powtarzając po kilka razy trudniejsze fragmenty trasy. Chyba całkiem nieźle udało mi się wszystko ogarnąć, choć patrząc na przejazdy najlepszych zawodników…cóż – trochę inna liga.
Sobotni poranek również trenowałem na trasie, a później kibicowałem zawodnikom z kategorii U23. Polacy ładnie pojechali – najlepiej wypadł Kuba Zamroźniak zajmując 39 miejsce. Później jedzenie, luz i oglądanie wyścigu kobiet już na na komputerze . Maja Włoszczowska pokazała klasę kończąc wyścig na czwartym miejscu.
W niedzielę start Elity Mężczyzn zaplanowany był na 14:15. Spokojny poranek, szykowanie ciuchów, bidonów i dojazd na miejsce zawodów. Nie miałem upoważnienia do wjazdu na teren zawodów, ale mogłem liczyć na pomoc kadry narodowej. Pod kadrowym namiotem zrobiłem ostateczne ogarnięcie. Następnie odebrałem czipa, podpisałem się na liście startowej i zacząłem się grzać. W ramach rozgrzewki wjechałem na trasę. Jak się chwilę później okazało, nie był to dobry pomysł. Zaliczyłem nieprzyjemny upadek na jednym z rock-gardenów. Mocno zbiłem kolano, przeszlifowałem się i co najgorsze – uszkodziłem klamkę hamulcową. Całe szczęście, trener kadry – Kornel Osicki, pożyczył mi swój przedni hamulec wraz z klamką. Kadrowy mechanik szybko zrobił przekładkę. Trochę nerwowo…ale wszystko pod kontrolą 😀
Na 20min przed wyścigiem wszedłem do boksów, z których sędziowie wyczytują na start. Każdemu zawodnikowi prześwietlono rower w celu sprawdzenia, czy aby na pewno nie ma w ramie jakiegoś mechanicznego wspomagania. Silniczek tym razem zostawiłem w domu, więc kontrolę przeszedłem pozytywnie 😀 Punktualnie o 14:05 zaczęto nas ustawiać. Na linii 130 zawodników, ja z numerem 103. Obstawiłem trzeci rząd od końca. Z przodu najmocniejsi kolarze górscy na świecie z Nino Shurterem na czele.
Ostatnie sekundy czekania, w głośnikach charakterystyczne bicie serca….i ogień.
Runda rozjazdowa: Ogromna kraksa na początek – leży kilkudziesięciu zawodników, w tym ja. Wstaje, poprawiam kask, jadę dalej. Ja cały, rower też ok. Jestem gdzieś na szarym końcu. Jedziemy w sporej grupie. Na trudniejszym fragmencie robią się korki. Zamieszanie, mnóstwo kurzu i głośny doping kibiców.
Runda 1. Robię głupi błąd – przewracam się na szutrowym zakręcie. Wstaję, prostuje mostek i cisnę dalej. Tracę kontakt z dużą grupką. Doganiają mnie następni zawodnicy . Staram się złapać właściwy rytm. Samopoczucie raczej marne.
Runda 2. Jestem gdzieś w okolicach setnego miejsca. W zasięgu 30 sekund mam około 20 zawodników. Ciężko idzie, na podjazdach cierpię, zjazdy też raczej bez „flow”. Mimo wszystko daje z siebie 100%. Hałas robiony przez kibiców jest wręcz przytłaczający.
Ruda 3. Jadę z Finem, Słowakiem i kimś jeszcze. Dochodzę do siebie po wszystkich wywrotkach. Kręci się trochę lepiej. Na zjazdach już pewniej, bez większych błędów. Podjazdy pełen gaz. Chwilami czuje się jak w jakimś dusznym pomieszczeniu – ludzie zgromadzeni przy trasie zabierają tlen. Serio tak było.
Runda 4. Jestem świadom, że to może być moje ostatnie okrążenie. Robię niewielką przewagę nad zawodnikami z którymi jechałem chwilę temu. Przede mną jest spora grupka. Najdłuższy podjazd nieźle wychodzi. Rozkręcam się, jednak to za mało żeby jeszcze przeskoczyć kilka pozycji. Przed wjazdem na piątą rundę zostaje zdjęty z trasy. (tracąc 80% okrążenia do pierwszego zawodnika, sędziowie zdejmują z trasy, żeby nie przeszkadzać najszybszym) Ściganie kończę na 97 pozycji. TU wyniki.
Słabo, poniżej oczekiwań. Wywrotka przed startem, na początku i w trakcie ścigania…coś za dużo tych upadków. Myślę, że to mogło być przyczyną mojego średniego samopoczucia. Wiem, że jestem w stanie powalczyć o coś więcej. Być może przy dobrej dyspozycji mógłbym przejechać cały dystans, kończąc gdzieś w okolicach 80 miejsca. Ścigania na Pucharze Świata nie da się porównać do żadnych innych zawodów, w których dotychczas brałem udział. Jazda czołówki to inna bajka – goście jeżdżą niesamowicie. Niezależnie od tego, na której pozycji się jedzie, walka jest do samego końca. Straty czasowe między zawodnikami są niewielkie, więc nie ma mowy o odpuszczaniu.
Pomimo kiepskiego wyniku cały wyjazd oceniam na plus. Wzięcie udziału w takich zawodach to dla mnie duże przeżycie i dodatkowy zastrzyk motywacji. Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku będzie okazja do poprawy wyniku na jednej z edycji Pucharu Świata. Zobaczymy jak się sezon ułoży.
Podziękowania dla kadry narodowej za pomoc! Dzięki również dla kibiców, szczególnie tych z Polski! 🙂
Najbliższy weekend spędzam na uczelni, a kolejny start w Jeleniej Górze – 3.06 – Maja Włoszczowska MTB Trophy. Zawody z wysoką, międzynarodową kategorią HC. Znów mocne ściganie się zapowiada. Lubię to! 🙂
fot. okładkowe – velonews.pl
Dodaj komentarz